Najlepsze powidła śliwkowe to te od Babci. Każdy słoiczek czeka w szafce na wyjątkową okazję, a i tak zawsze w środku zimy stwierdzam braki. Na szczęście Babcia zawsze ma w zanadrzu parę dodatkowych opakowań.
W tym roku postanowiłam sama zrobić zapasy. O pomoc poprosiłam mojego eksperta. Pewnie zaskakujące dla Was będzie to co usłyszałam, ale smakując swoje powidła zrozumiecie, że Babcia ma zawsze rację.
Po pierwsze „cały sekret smaku powideł tkwi w wyborze śliwek”. Małe słodkie węgierki będą najlepsze. Zapytajcie sprzedawcę, czy pestka dobrze odchodzi, dzięki temu zaoszczędzicie czas. „No i w żadnym razie nie mieszajcie odmian podczas prażenia”.
Po drugie „śliwki potrzebują czasu”. Zarezerwujcie sobie trzy domowe wieczory, żeby „na spokojnie” stworzyć słoikowe arcydzieło. Sekret prażenia to właściwe odparowanie owoców.
Po trzecie przykrywka „dozwolona jest tylko przez pierwsze 2 godziny”.
Po czwarte „obserwujcie garnki”. Tak naprawdę nie ma przepisu na idealne powidła. Musicie być elastyczni, mieszać, smakować i reagować w odpowiednim momencie. Kolor, smak, zapach – wszystko ma znaczenie.
Po piąte „mieszajcie, mieszajcie, mieszajcie”. Tej rady chyba nie muszę tłumaczyć.
Po szóste „słodzimy dopiero na końcu, bo inaczej powidła zaczną się przypalać”. Oznacza to, że cukier lub miód dodajemy dopiero 3 wieczora. A jak go dodamy to mieszamy jeszcze intensywniej.
Po siódme „śliwek dajcie tyle ile macie, cukru tyle ile Wam pasuje”. Jak powiedziała Babcia „Wy to będziecie musieli przejeść”.
Do wersji podstawowej potrzebujecie: śliwek, cukru, garnka, drewnianej łyżki do mieszania, cierpliwości, sprawnej ręki, wyczucia smaku. Możecie eksperymentować z cynamonem, ale moim zdaniem śliwki bronią się same.
Po przełożeniu powideł do słoików nie zapomnijcie ich zawekować.